Co się kryje w układaniu puzzli?

Kilka miesięcy temu otrzymałam w prezencie puzzle przedstawiające reprodukcję obrazu Ogród Moneta - irysy w Giverny. Obraz piękny, ale gdy otworzyłam paczkę z puzzlami, okazało się, że w środku jest półtora tysiąca kawałeczków w podobnych do siebie kolorach, zlewających się ze sobą, bez żadnych wyraźnych kształtów.

Zaczęłam układać, ale to, co mi się na początku udało, to były zaledwie elementy brzegowe. Nic więcej. Ani rusz dalej. Coraz bardziej było dla mnie jasne, że nie jestem w stanie poradzić sobie z tym wyzwaniem. Po prostu mur nie do przeskoczenia. Z pomocą przyszli moi bliscy: moja najstarsza córka i mąż. Kawałek po kawałku zaczęli dokładać się do układanki. I tak puzzle zajęły nasz stół w pokoju i codziennie lub co kilka dni parę puzelków znajdowało swoje miejsce. Długa, żmudna praca, czasem całkowicie bez efektów.

Mijały dni, tygodnie i miesiące... Bywały kryzysy, że miałam ochotę raz na zawsze sprzątnąć tę niekończącą się dłubaninę, dać sobie z nią spokój, ale w takich chwilach szkoda mi było naszej rodzinnej pracy. I tak puzzle ciągle były rozłożone na naszym stole, rosły nasze umiejętności rozróżniania subtelności kolorystycznych, szczegółów i szczególików, których normalny człowiek z pewnością nie dostrzega, a ułożony obrazek był coraz większy. Na święta wielkanocne udało się ułożyć blisko połowę. Aż wreszcie przyszedł tydzień wielkiej mobilizacji i ponadprzeciętnej sprawności w układaniu. Chylę czoła przed moją córką i mężem. Wtedy nastąpiło przesilenie, ułożone zostały bardzo trudne partie i potem nagle wszystko poszło bardzo szybko. W dwa wieczory układanka była gotowa. Ogólnorodzinne świętowanie i wielka satysfakcja.

Po co to opisuję? Teraz z perspektywy czasu patrzę na to nasze zmaganie z puzzlami w sposób metaforyczny. Mieliśmy wspólny cel, który nas integrował. Trzeba było się wzajemnie motywować i wspierać. Gdy komuś udało się ułożyć część układanki, ja też nabierałam wiary, że i mnie też to się uda. Gdy zdołałam coś ułożyć, chętnie dzieliłam się swoją radością z bliskimi. Wiem, że osiągnięcie celu było możliwe dzięki naszej wspólnej pracy. Pracy zespołowej. Ważny był sam proces układania - droga prowadząca do celu. Trzeba było się zatrzymać i maksymalnie skoncentrować uwagę - nie było to łatwe. Zaprocentowała wytrwałość, koncentracja na celu i pozytywne nastawienie.

Ciekawa analiza, nigdy nie myślałem o puzzlach jako o zadaniu zespołowym, a w Twoim przypadku faktycznie tak to wyglądało. Swoje najtrudniejsze zmagania z puzzlami pamiętam w postaci układania fragmentów błękitnego nieba, ale z tym walczyłem wówczas sam. Michał Paluchowski, 13 kwietnia 2010
Pamiętam układanie puzzli gdy byłem dzieckiem. Miałem do tego strategiczne podejście:
- odwrócenie wszystkich kolorową stroną do góry,
- odnalezienie narożników i krawędzi,
- wyłapanie charakterystycznych elementów (układałęm zazwyczaj samochody więc trochę tych elementów charakterystycznych było),
- resztę grupowałem kolorami (niebo osobno, trawa osobno.
Dopiero po takim przygotowaniu zabierałem się do właściwego układania. Czasem mam ochotę tak sobie sprawy w życiu poukładać. Chociaż to już nie jest takie proste ;) Jakub Ujejski, 21 kwietnia 2010
Normalnie w układaniu puzzli ja także mam podobną strategię, ale w opisanej sytuacji jedynie krawędzie dało się ułożyć tą metodą. Nie było żadnych kształtów, tylko kilka plam kolorystycznych, które zostały ułożone w pierwszej kolejności. Elementy pogrupowaliśmy według kolorów, ale i tak dopasowanie tych bardzo podobnych do siebie części było bardzo czasochłonne. Justyna Ciecwierz, 21 kwietnia 2010
Justyna Ciećwierz

Justyna Ciećwierz, psycholog organizacji, coach rozwoju zawodowego, konsultant i trener.

 

Biuletyn Zmiana Zawodowa

Dziękuję za odwiedzenie mojej strony!
Mam dla Ciebie bezpłatny rozdział z książki
"Pracuj w zgodzie ze sobą. Zmiana zawodowa krok po kroku."
dostępny wraz z zapisem na biuletyn.
Zapraszam do zapisu!